Publikacja ze współfinansowaniem – wrażenia autorki „vanity”

Publikacja ze współfinansowaniem, potocznie nazywana vanity publishing, to temat żywy i delikatny. Autorka, której książka ukazała się niedawno na jej koszt, podzieliła się ze mną swoimi wrażeniami ze współpracy z wydawcą. „Oddział dzienny” Magdaleny Bieniek wydany został w wydawnictwie Psychoskok na początku 2017 roku, my rozmawialiśmy w maju, kilka miesięcy po premierze.

Dlaczego publikacja ze współfinansowaniem?

Publikacja ze współfinansowaniem - Magdalena Bieniek

Aleksander Killman: Magda, napisałaś książkę, która jest relacją z trudnego okresu w Twoim życiu. To zapis terapii, którą odbyłaś po załamaniu psychicznym. Zapis, warto dodać, wykonany z kronikarską dokładnością. Spisanie tych wydarzeń było dla ciebie ważne ze względów między innymi emocjonalnych, ale co właściwie skłoniło cię do publikacji? Nie wydałaś przecież wcześniej żadnej książki.

Magdalena Bieniek: Do publikacji namówił mnie mój mąż. Stwierdził, że skoro tyle czasu poświęciłam, aby to napisać, warto teraz zainwestować w siebie. Nie była to dla mnie łatwa decyzja.

Jesteś bardzo skromną osobą. Wyobrażam sobie, że nie chodziło ci o sławę.

Zdecydowanie nie. Potrzebowałam zdobyć się na dużą odwagę, żeby pokazać siebie, żeby nagłośnić swoją pracę.

O pieniądze też ci nie chodziło?

Nie, od początku podchodziłam do tego, jako do inwestycji. To znaczy, wiedziałam, że będę musiała wyłożyć pieniądze. Nikt przecież nie wyda debiutantki ot tak, po prostu.

Czyli nie zaskoczyło cię to, że wydawnictwa proponowały tak zwaną „publikację ze współfinansowaniem”?

Nie, na to się nastawiałam. Myślałam tylko, że koszty będą znacznie mniejsze. Wiesz, że wydawnictwo weźmie na siebie na przykład połowę, czy coś takiego.

Ale tak się nie stało?

Wszystkie propozycje zakładały, że sfinansuję książkę w 100% i trochę mnie to przestraszyło. Ale, skoro już postanowiłam ją wydać, zdecydowałam się nie rezygnować tak łatwo. Tym bardziej, że było kilka bardzo pozytywnych reakcji i zainteresowanie moim tekstem.

No właśnie, o to chciałem cię zapytać! Czyli spotkałaś się z dobrym przyjęciem?

Tak, szczególnie jedno z wydawnictw dopytywało, prosiło mnie o fragmenty… Byli zaciekawieni moją książką.

I to właśnie to wydawnictwo wybrałaś?

Nie… Historia jest nieco dłuższa, bo wybieranie wydawnictwa zajęło mi cztery miesiące.

Zaskoczyłaś mnie…

Jakie wydawnictwo wybrać?

Publikacja ze współfinansowaniem - wydawcy

Co brałaś pod uwagę, podejmując decyzję?

Początkowo zwróciłam się do kilkunastu wydawców. Odpowiedziało kilku.

Długo musiałaś czekać?

Pierwsza odpowiedź pojawiła się dosyć szybko. Na wszystkie czekałam tak od dwóch tygodni do miesiąca, a to chyba całkiem nieźle.

I wszystkie odpowiedzi były pozytywne?

Poza dwoma, które odpowiedziały, że tematyka ich nie interesuje. Reszta była chętna pod warunkiem, że wyłożę pieniądze.

A w zamian miałaś dostać… co właściwie?

Głównie przygotowanie do druku, sam druk, promocję i dystrybucję. Chociaż jedna propozycja była taka, że transport książek i ich dystrybucję musiałabym zorganizować sama. Od razu ją odrzuciłam, bo przecież nie będę rozwozić książek po księgarniach.

Ostatecznie wybrałaś Psychoskok, chociaż mówisz, że to nie był twój pierwszy „typ” – dlaczego? Co skłoniło Cię do wyboru akurat tego wydawnictwa?

Kilka wydawnictw z miejsca odrzuciłam. Niektóre proponowały takie ceny, że nawet nie miałam dość pieniędzy, by za to zapłacić. [Tu pada nazwa jednego szanowanego wydawnictwa, ale nie będziemy mu robić (anty)reklamy.] W końcu zostały mi trzy i na jedno byłam już właściwie zdecydowana. To było właśnie to, które najbardziej zainteresowało się moim tekstem. Byli bardzo serdeczni i mało brakowało, a zdecydowałabym się na nich.

Ale coś spowodowało, że zmieniłaś zdanie?

Niestety, koszty. Z tych trzech tamto było dość drogie. Drugie, które rozważałam, nie wykazywało specjalnie inicjatywy. Było z nimi mało kontaktu, a w umowie zastrzegali sobie prawo do decydowania o wszystkim: okładce, tytule… Nie miałabym nic do powiedzenia, a to przecież moja książka! Skoro płacę za publikację, to chcę mieć na nią wpływ. Zasłaniali się tekstami w stylu „takie mamy umowy” i sugerowali, że mogę negocjować, ale… wiesz, jak to jest.

Czyli twój wybór padł na nie najdroższe wydawnictwo, które pozwoliło ci decydować?

Tak. Przeczytałam umowę od deski do deski po kilka razy. Ta propozycja najbardziej mi odpowiadała. Miałam poczucie, że są dosyć elastyczni: przy większości zapisów autor miał ostatnie słowo. Na każdym kroku podkreślali, że moje zdanie się dla nich liczy. Między innymi przez to zmieniłam początkowy nakład z 300 na 500 egzemplarzy.

Właśnie, a czy negocjowałaś w końcu z wydawnictwem? Czy po prostu przyjęłaś ich propozycję? Chodzi mi głównie o kwestie finansowe.

Wiesz, jak już mówiłam: nie spodziewałam się, żeby ktoś mi wydał książkę za darmo. Temat psychoterapii wydawał mi się niszowy, mało atrakcyjny w Polsce. W USA to co innego, ale nie piszę tak dobrze po angielsku. Oczywiście, nie podobało mi się, że musiałam wyłożyć 100%. Spodziewałam się czegoś innego, jakiegoś bardziej równego podziału. Czułam, że nie jest to fair, że musiałam pokryć 100% kosztów za książkę, w którą włożyłam przecież sporo pracy, a potem wydawca czerpie z niej zyski. Mogłam albo książki nie wydawać, albo wydać na warunkach, które dostałam.

Ok, ale zdecydowałaś się mimo tego. Dowodem książka, którą możesz się pochwalić.

Przygotowanie do druku, jak to wygląda?

Publikacja ze współfinansowaniem - Magdalena Bieniek

Podpisałaś umowę i co dalej? Czy wydawnictwo przedstawiło Ci jakiś plan?

Harmonogram był już w umowie, cały proces wydawniczy miał trwać pięć miesięcy. Etapy były rozpisane, ale bez podania ich długości. Nie wiedziałam, ile wydawnictwu zajmie korekta czy tego typu kwestie. Z drugiej strony, były takie zapisy, że na przykład jak nie zareaguję na ich propozycję przez siedem dni, to traktują to jako akceptację. Na przykład, jak prześlą mi korektę do wglądu. Był czas, w jakim musiałam odpisywać, ale nie było to uciążliwe. Właściwie i tak byłam z nimi w ciągłym kontakcie, odpisywałam znacznie szybciej.

To chyba dobry moment, żeby zapytać, jak oceniasz kontakt z wydawnictwem. Był dobry? Jak się komunikowaliście?

Głównie przez email. Lubię mieć wszystko na piśmie, tak jest lepiej. Potem nie ma wątpliwości, o co komu chodziło i nikt mi nie wmawia, że zgodziłam się na coś, na co się nie zgadzałam.

I od czego zaczęła się ta „robocza” część rozmowy o twojej książce? Pytali cię może, co chciałaś przez nią powiedzieć, jaki miałaś cel?

Niezupełnie… Tamto pierwsze wydawnictwo, którego w końcu nie wybrałam, poruszało ze mną takie kwestie. Ale w Psychoskoku skupili się na sprawach bardziej technicznych. Uwagi redakcyjne, sugestie, takie „naprowadzanie” jak coś poprawić.

A jak wyglądała ta wymiana zdań nad poprawkami?

Nie byłam specjalnie zadowolona z końcowego efektu. Pomimo tego, że były dwie korekty, nadal widziałam błędy, literówki. Czasem nawet po korekcie pojawiały się błędy, których wcześniej tam nie było. Było to dla mnie irytujące, i pojawiały się wątpliwości, za co ja w takim razie płacę? Równie dobrze mogłam drukować w domu.

Ja znalazłem w książce kilka takich błędów, ale aż tak źle nie jest.

Już w wydanym egzemplarzu moja siostra zaznaczyła całkiem sporo. Z drugiej strony – dużo czytam i w tych komercyjnych publikacjach też widzę sporo błędów, więc może rzeczywiście nie jest najgorzej.

A co po korekcie?

Potem było przygotowanie do druku, którego nie wspominam miło. Pan, który się tym zajmował, uparcie robił swoją wersję, na przykład 50 rozdziałów zamiast 12. A ja to miałam wszystko przemyślane, zaplanowane, więc nie podobały mi się jego zmiany. Poza tym zdjęcia trafiały nie tam, gdzie trzeba. Nikt nie rozumiał, dlaczego nie mogliśmy się zgrać, bo ten pracownik wydawnictwa miał ogromne doświadczenie. Pojawiały się puste strony, których nie zatwierdzałam; tytuły były wyrównane inaczej, niż ja wcześniej miałam przygotowane… Musiałam zawalczyć o swoje, bo składali mi książkę zgodnie z ich własnym gustem, nie moim. W dodatku miałam wrażenie, że chwilami się upierają. No, ale ostatecznie udało się porozumieć i efekt mi się podoba.

A potem był druk…

Czekaj, czekaj – nie pytałeś o okładkę!Publikacja ze współfinansowaniem - Oddział Dzienny, okładka

Rzeczywiście… Zupełnie mi to umknęło. Opowiesz o tym?

Chętnie, bo akurat z pracy z ich grafikiem jestem bardzo zadowolona. Przyjmował cierpliwie moje uwagi odnośnie okładki, bo początkowo miałam swój pomysł. Gdy już okładka była gotowa, pokazałam ją rodzinie, ale okazało się, że nikomu się nie podoba! Więc poszłam za sugestią wydawnictwa i się cieszę. Z grafik, które mi zaproponowali, wybrałam jedną i poprosiłam o przerobienie według mych wskazówek. Teraz wiem, że to była dobra decyzja.

Była jeszcze kwestia formatu samej książki. Trochę o tym czytałam wcześniej i wiedziałam, że arkusze papieru się przycina, a potem ścinki są wyrzucane. Szukałam sposobów na jak najmniejszą ingerencję. Kontaktowałam się nawet ze znanymi paniami, które wydały książki, a jednocześnie walczą o lepsze środowisko. Liczyłam na ich pomoc w podjęciu decyzji np. na jaki papier się zdecydować. Bez skutku.

Decyzję podejmowałam więc na podstawie wskazówek wydawnictwa. Nie narzucałam im określonego formatu. Poprosiłam o formę najbardziej eko. Chciałam, żeby jak najmniej papieru się zmarnowało.

Pamiętam, że dbasz o przyrodę. Sam bym o tym nie pomyślał.

Promowanie książki – ciężki kawałek chleba

Wracając do pytania, które chciałem zadać wcześniej – co po druku? Rozmawialiście o promocji, dystrybucji?

W umowie dystrybucja była ujęta bardzo zdawkowo. Zresztą we wszystkich propozycjach było podobnie, a przyglądałam się tej sprawie od samego początku. Dlatego musiałam dopytywać. Podano mi, ile egzemplarzy będzie do celów promocyjnych (czyli zostaje w wydawnictwie), ile do bibliotek, a ile do hurtowni czy księgarń internetowych. Ale co do szczegółów, informacji nie było i nie wiem, gdzie trafiło ile egzemplarzy.

No tak, w zwykłej księgarni trudno będzie ją znaleźć, to w końcu niewielki nakład… A ile egzemplarzy dostałaś do ręki?

W umowie było 10, ale polecono mi, bym wzięła więcej. Stanęło na 30 i tyle otrzymałam. Te egzemplarze autorskie bardzo się przydały, później nawet domawiałam kolejne. Wiele osób liczyło na książkę ode mnie bezpośrednio i z dedykacją. Ta druga paczka była już na mój koszt, a nie wydawnictwa.

Ale miałem cię pytać jeszcze o promocję. Dostałaś jakieś konkretne propozycje, były ustalenia?

Z promocją było podobnie, jak z dystrybucją. Jeszcze przed podpisaniem umowy, gdy zaczęłam drążyć temat, dostałam informację o określonych portalach i czasopismach, gdzie będzie reklama. Nie powiem, żebym była zachwycona. Potem, już po druku, nie było lepiej. Mieli swoje stoisko na targach książki w Warszawie i tam moja książka miała być promowana. Ale w końcu okazało się, że nie była i musiałam się upomnieć. Wtedy zaproponowali nawet, że mogłabym na targi przyjechać, żeby się wypromować osobiście, ale było już za późno i nie mogłam wycofać się z innych zobowiązań. Wiesz, to w końcu „tylko” moja książka, a życie płynie dalej.

Próbowałam namówić wydawnictwo, by wystawili się na Nadmorskim Plenerze Czytelniczym, na Bulwarze w Gdyni. To by było dość blisko dla mnie, mogłabym poświęcić więcej czasu. Ale nie udało się ich przekonać, choć nawet proponowałam nocleg u siebie w domu. Podobno w przeszłości brali w tej imprezie udział i nie dało to wielkiego efektu. Czekam jeszcze na targi w Krakowie pod koniec roku, podobno są bardzo ważne i warto się tam pojawić.

A co z promocją w internecie? Widzisz, że coś się dzieje?

O „Oddziale dziennym” czytałam wiele trafnych recenzji na blogach książkowych i wiem, że stało się tak dzięki pomocy wydawnictwa. Bardzo fajnie także, moim zdaniem, książkę promowali na Facebooku.

Ale wiąże się z tym jeszcze jedna, dłuższa historia. Z harmonogramu wynikało, że książka powinna ukazać się w okolicy końca roku. Ale ja dałam się namówić na publikację książki w styczniu, żeby była nowością przez cały rok. Wydawało mi się, że taka argumentacja wydawnictwa ma sens. Umówiliśmy się na styczeń, ale konkretna data nigdy nie padła.

Tymczasem zrobiło się z tego niezłe zamieszanie. Bo, gdy przyszło już co do czego, nagle na Facebooku ogłosili premierę mojej książki. Zupełnie bez ostrzeżenia! Nie podali mi terminu, więc było to zaskoczeniem. Co więcej, moje egzemplarze dostałam później. Było to dopiero około dwa tygodnie po premierze. Przeprosili mnie za to, ale i tak czuję niesmak. Podobno zwykle autor dostaje książkę jeszcze przed premierą. Ja nie mogłam się nią specjalnie nacieszyć, a w dodatku było to niezręczne wobec rodziny i znajomych, bo nic nie dałam im znać.

Publikacja ze współfinansowaniem – można na tym zarobić?

Publikacja ze współfinansowaniem - stosy monet

Wyłożyłaś niemałe pieniądze. Książka się ukazała, teraz trwa dystrybucja. Na co liczysz? Czy koszty się zwrócą? Zarobisz?

Wyliczyłam, że koszty mają szansę zwrócić się z małym naddatkiem. O ile oczywiście zejdzie cały nakład. Bardzo chcę nie być na tej inwestycji stratna. Wydawnictwo informuje mnie, ile egzemplarzy zostało sprzedanych. Książka jest nowa, więc na razie nie zobaczyłam pieniędzy. Zaledwie raz na pół roku jest rozliczenie i to wtedy dostaję moją część.

„Twoją część” – czyli wydawca też zarabia na sprzedaży twojej książki? Po tym, jak zapłaciłaś 100% za jej wydanie?

Tak, do mnie trafia mniej niż połowa ceny, za jaką książka jest sprzedawana. I dlatego teraz obawiam się, że tak naprawdę książka mi się nie zwróci. Wydawnictwo rozmawiało ze mną dość szczerze w tej kwestii. Mówili mi, że „z pierwszą książką jest ciężko.” Obserwuję sprzedaż, staram się promować na tyle, na ile mogę. W styczniu i lutym sprzedano moim zdaniem sporo egzemplarzy, w marcu już mniej.

Pozostaje życzyć ci, żeby sprzedaż wzrosła. Jak podsumowałabyś swoje wrażenia z tej publikacji? Czy cieszysz się, że zdecydowałaś się wydać książkę?

Tak, ogólnie jestem zadowolona. I z samej decyzji i ze współpracy z Psychoskokiem. Mnóstwo osób już mi za tę książkę dziękowało. Wiele osób potrzebuje wiedzieć, że nie są same ze swymi emocjami. Że terapia nie jest tak strasznie izolująca, choć panuje taki stereotyp. Tylko mój mąż, który początkowo mnie namawiał, teraz żałuje.

Ale ja na pewno nie żałuję, że mogłem z tobą porozmawiać. Bardzo dziękuję za to, że podzieliłaś się swoimi wrażeniami, a wszystkich Czytelników tego tekstu zapraszam na stronę autorki.


Na zakończenie dodam, że powstał także tekst o moich wrażeniach ze współpracy z wydawnictwem Pallottinum przy powieści Króle i bogi”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.