Życie w świecie gładkim jak wyprasowana koszula musi być strasznie nudne. Światy nie powinny wyglądać, jakby wyskoczyły z głowy pisarza, niczym Atena z głowy Zeusa. Zmarszczka tu i tam, odrobina głębi, a nawet pewnej chropowatości, mogą sprawić, że czytelnik nie poczuje się jak widz na pokazie kiepskiego iluzjonisty.
Amerykanin w Średniowieczu
Jak widać, po wakacyjnej przerwie wracam do moich rozważań o tworzeniu świata fantasy. Albo, jak kto woli: światotworzeniu.
Przed Wami obiecany odcinek na temat kultury i społeczeństwa. Bo przecież, tworząc świat, musimy pamiętać, że nie jest to po prostu kalka naszego świata.
Spotykam się (jako czytelnik) z bardzo różnymi podejściami do tego zagadnienia. Jedni zdają się nie przywiązywać do tego wagi i opisują społeczeństwo tak silnie przypominające współczesny kraj zachodnioeuropejski, że właściwie wystarczyłoby zmienić imiona bohaterów i akcja mogłaby dziać się w sąsiednim mieście.
Inni silą się na konstrukcje bardzo oryginalne. Może nawet dość dziwaczne, co bardzo utrudnia zanurzenie się w tworzonym przez nich świecie.
Nie ma idealnego podejścia, każda historia jest inna i można opowiedzieć ją w nieco innej rzeczywistości. Ale trudno uciec od wrażenia, że stworzony świat jest elementem opowieści. Inaczej przebiegać będzie saga osadzona w brutalnych realiach piratów, inaczej historia arystokratycznego klanu.
Ale to oczywistości – bardzo często, tworząc świat, nieświadomie dostosowywałem go do opowiadanej fabuły. No i, częściowo, do swojej wrażliwości.
Wiedźmin to nie tylko zawód
Struktura społeczna może być jednym z najciekawszych elementów świata fantasy. Może, ale nie musi. Gdybym pisał heroic fantasy z błędnym rycerzem gnającym przez dziesiątki barwnych miast, może nawet nie byłoby jej zbytnio widać. Akcja koncentrowałaby się na pojedynkach, włamaniach, napadach itp.
Ale już przy epic fantasy uniknięcie tematu struktury społecznej jest właściwie niemożliwe. Kto jest kim w tym świecie? To bardzo ogólne pytanie, a my, z czujnością uśpioną przez kulturę dobrobytu, nie zawsze wiemy, jak rozbić je na szczegóły. A zatem:
- Jakie są role mężczyzn i kobiet? Jeśli panuje doskonała równość (czy to możliwe?) – jakie są jej konsekwencje? Kobiety w armii? Samotni mężczyźni z dziećmi?
- Jak wygląda struktura ekonomiczna? Czym różni się najbiedniejszy od najbogatszego? Czy tylko stanem portfela?
- Jakie są prawa przeciętnego człowieka? Czy każdy jest wolny? Czego mu nie wolno? Czy może się swobodnie przemieszczać? Posiadać broń?
Podejmując decyzję w pozornie drobnej kwestii, możemy postawić nasz świat na głowie. Jeśli decydujesz, że bohaterka potrafi czytać, to albo to jakoś sensownie uzasadnisz (np. jej klasą społeczną, zawodem), albo właśnie kuchennymi drzwiami wprowadziłeś powszechną edukację.
Sapkowski, wprowadzając zawód wiedźmina, musiał wraz z nim wprowadzić potwory, które będzie on zabijał. Musiał uczynić je relatywnie powszechnymi. W przeciwnym razie po co komu wiedźmin?
Wojownicza księżniczka i chłopi
O dziwo, dość często natykam się na nieprzyjemne zgrzyty… a raczej wygładzenia w fantasy. Zwłaszcza teksty przeznaczone dla młodzieży traktują pewne kontrowersje tak, jakby ich nie było. Albo – gorzej – traktują je z perspektywy XXI wieku.
To niekoniecznie musi być wadą. Wiele da się wytłumaczyć odmiennym przebiegiem historii danego świata. Przecież niekoniecznie w świecie fantasy epoki następowały tak, jak u nas. A jednak, kiedy czytam historię osadzoną w niby-Średniowieczu, spodziewam się zachowania przynajmniej szczątkowej mentalności tamtych czasów.
Nie mam trudności z „przełknięciem” tolkienowskiej Éowyn1, która rusza do bitwy przebrana za mężczyznę. Ale już księżniczka ubolewająca nad niesprawiedliwością feudalizmu i obawiająca się powrotu niewolnictwa jest dla mnie dużym wyzwaniem („Elantris”, Brandon Sanderson). Jasne, że nie jest to całkowicie niewiarygodne. Ale jest mało wiarygodne – a to wystarczy, by czytelnika na chwilę wytrącić z przyjemnej iluzji.
Ważne momenty
Warto pamiętać, że wizerunek danej kultury kształtowany jest przez te ważne chwile, które zdarzają się w życiu większości ludzi. Narodziny, wejście w dorosłość, małżeństwo, rodzicielstwo, śmierć. Nie ma kultury, która nie „obwarowała” tych wydarzeń jakimiś obyczajami. Obyczaje te wiele nam powiedzą o ludziach, którzy ich przestrzegają.
Drobiazgi, jak rytuał żałobny2 w „Planecie Spisek” Carda, powodują, że łatwiej zanurzyć się w fantastycznym świecie. Ponadto, jeśli poznaliśmy jakiś obyczaj na początku, możemy spodziewać się jego wystąpienia, gdy okoliczności się powtarzają. Dobrze rozegrane tego typu powtórzenie wspaniale „karmi” iluzję. Można odnieść wrażenie, że autor wymyślił całą kulturę, podczas, gdy w rzeczywistości są to tylko pojedyncze rytuały, które siłą rzeczy pojawiają się raz na jakiś czas.
Jeśli np. wymyśliłem, że imię dziecku nadaje kapłanka bogini płodności, mogę czasem o tym przypomnieć. Kiedy bohater przedstawia się słowami „Kapłanka dała mi na imię…”, ja mam okazję silniej zakorzenić czytelnika w moim świecie. Oczywiście, dopóki nie będę tego zabiegu nadużywał.
Szczerze dziwię się niektórym pisarzom, że marnują okazje, by „przemycić” jakiś ciekawy obyczaj tam, gdzie nadałby się idealnie. Nawet posiłek w innej kulturze może odbywać się według określonych zasad. Nie trzeba szukać w fantasy – wystarczy poczytać Alfreda Szklarskiego. Po co wymyślać inny świat, jeśli kultura w nim jest tak łudząco podobna do naszej?
I tak zatoczyłem pętlę, wracając do uwag z początku tego tekstu. Nie każdy czytelnik ma zacięcie etnografa, ale zdecydowanie preferuję światy, które nie są „podrasowaną wersją” naszego. Staram się kierować tym, pisząc. Czy mi się to udaje? Też pewnie nie zawsze – ale dobrze mieć jakieś pole do rozwoju.