Zachęta do czytania chałtury

Dlaczego do czytania chałtury? Przecież większość z nas woli obcować z tekstami wysokiej jakości. Z utworami napisanymi dobrze. Z dziełami wielkimi, porywającymi. Z arcydziełami.

Nie jest moim celem zniechęcanie nikogo do czytania dobrej literatury. Sęk w tym, że to się rozumie samo przez się, a (pomimo zalewu utworami, które zastąpiły jakość atrakcyjnością) wszystko dookoła namawia nas do sięgania po to, co szeroko uznawane za dobre.

Jeśli jednak, jak ja, lubisz gdy coś cię inspiruje, zwróć uwagę na twórczość gorszą, kiepską a nawet nijaką. Po co? O tym jest ten tekst.

potwór Frankensteina

Dobre jest za dobre

Nie da się ukryć, że utwory dobre są często inspirujące. Ale mają poważną wadę: są literacko skończone (czasem nie, ale częściej tak). Co to oznacza? Jeśli nawet zaprezentują motyw, pomysł czy myśl, która ci się spodoba, a nawet cię zafascynuje, zwykle trudno coś do tego dodać.

Rzecz jasna mamy do czynienia z całym spektrum „skończenia”, bo nawet w dziele wybitnym porwać cię może coś, co przewija się jedynie w tle i zostało tylko muśnięte przez autora. Być może chwycisz taki wątek i, mieląc go w głowie tygodniami, wypracujesz własne rozwinięcie. Jeśli tak – gratuluję.

Nawet wówczas jednak możesz mieć poczucie, że tworzysz „na motywach” jakiegoś klasyka. Mało to mamy w literaturze kolejnych wersji znanych dzieł? Poczucie pewnej wtórności podcina skrzydła zarówno autorowi jak i czytelnikowi. Zazwyczaj dlatego, że zdarta płyta poza szczególnymi wypadkami bywa niezwykle przewidywalna.

W odróżnieniu od dzieł udanych, kompletnych, teksty… gorsze potrafią wywołać emocje innego rodzaju. Nie wiem, jak ty, ale ja (prawie) zawsze odkładając słabą książkę czy opowiadanie mam poczucie niewykorzystanego potencjału.

A, bo mnie wkurzył

Może cię to zaskoczy, ale (takie jest moje doświadczenie) autorzy znacznie częściej mają pomysł, którego nie potrafią ubrać w dobrą formę niż odwrotnie. Oczywiście istnieją autorzy, którzy w swoim profesjonalnym warsztacie odgrzewają stare kotlety tak skutecznie, że gawiedź woła o więcej. Ale akurat takich nie czytam w ogóle.

Zatem kiedy odkładam kiepski tekst (np. tak kiepski jak większość tego, co trzymam zamknięte na zawsze w szufladzie), czuję coś w rodzaju złości. Pisarze zazwyczaj próbują być szczerzy w tym, co tworzą. Ale czasem (często) różne przeciwności powodują, że przekaz dociera do czytelnika zniekształcony. A to rodzaj autocenzury („nie chcę być zbyt szczery”), a to trudność w ujęciu myśli, a to zwyczajnie brak włożenia równego wysiłku we wszystkie elementy tekstu (np. fajny pomysł, ale płascy bohaterowie).

Nie wiem, dlaczego czasami takie teksty trafiają do druku (czytam też takie, które nie trafiają, a bywają nawet lepsze…). Być może zagrały na czułej strunie decydenta, być może ktoś uznał, że „to będzie miało wzięcie”… to w sumie bez znaczenia i w kontekście, o którym piszę – to nawet lepiej.

Skoro odłożę taki tekst, od razu zaczynam myśleć (i jest to automat, nie jakaś masochistyczna decyzja): co ja bym tu poprawił? Bywa, że w tekście nie ma ani pomysłu, ani wykonania, ale to zdarza się rzadziej. Zazwyczaj nawet w bardzo słabym utworze jest coś, co pociągało autora: jakiś problem, jakaś scena, jakiś wątek. Inaczej: po co by to pisał?

Czasem takie pojedyncze atomy pozbierane z wielu miejsc zaczynają się zderzać i zachodzą reakcje. To właśnie te reakcje, często nie do końca uświadomione, mogą stworzyć nową jakość. Nie wiem, jak ty, ale ja to nazywam właśnie inspiracją.

Powiesz: to samo dzieje się po lekturze wybitnego dzieła! To prawda, ale pomysły z takich utworów zainspirowały już setki innych twórców. Mało tego: każde przemyślenie ich wydaje się polemiką z oryginałem. „Napiszę to inaczej” w kontekście np. Tolkiena brzmi jak przechwałka. Ktoś już to napisał inaczej, ktoś już podszedł od innej strony do tych problemów. Nie chodzi o to, że nie warto tego robić – to po prostu niezbyt motywujące. A czego jak czego, akurat motywacji pisarzowi potrzeba wiele.

Tymczasem gniot przeczytany przypadkowo, bo wpadł ci w ręce w jakichś dziwnych okolicznościach, nie tylko wywołuje taką motywację (owszem, negatywną), ale – cytując klasyka – bawiąc, uczy.

mechanizm

Coś tu nie gra

Czy to nie wspaniałe dostać do ręki tekst, który zgrzyta? Jeśli kiedykolwiek zdarzyło ci się naprawiać jakiś prosty mechanizm, pewnie zrozumiesz tę metaforę. Otóż nie masz pojęcia, jak rzeczy działają, dopóki się nie zepsują. Powiedzmy, że masz „czarodziejskie pudełko”, które robi to, co mu każesz.

I nagle – trach, przestaje działać. Nie rozumiem ludzi, którzy wzruszają ramionami i wrzucają taką rzecz do śmietnika. Ja chwytam śrubokręt (oby ta rzecz miała śrubki!) i biorę się do naprawy.

Naprawianie może być frustrujące, ale prawie zawsze nauczy cię czegoś o rzeczy, która się zepsuła. Tak samo jest z kiepskim tekstem. Gdy widzisz niewiarygodnie przedstawione motywacje bohaterów, przegadane dialogi, nieciekawą narrację, przekombinowane opisy – to od razu możesz rozpoznać, czego unikać u siebie.

Obcowanie z tekstem wybitnym pokaże ci, jak tworzyć dobrze. Ale bardzo trudno jest zrozumieć, co znaczy „dobrze”, jeśli nie zestawi się tego z czymś złym. Wiarygodny bohater jest taki w sposób dla nas niezrozumiały. Nie wiem, dlaczego jego postać mnie przekonuje. To się dzieje naturalnie, poza moją świadomością. Bohater niewiarygodny (papierowy) zgrzyta wyraźnie w miejscach, które dość łatwo zauważyć. Z czasem coraz bardziej oczywiste staje się dla ciebie, które śrubki psują się najczęściej.

Jeśli warstwa pudru na tekście nie jest za gruba i jesteś w stanie przebić się do tego, co było dla jego autora ważne, odnosisz dwie korzyści. Po pierwsze ciekawy wątek/problem/bohatera, który pozostał niewykorzystany. Możesz zadać sobie pytanie: a gdybym ja to wymyślił, jak by to wyglądało?

Po drugie – dostajesz wgląd w błędy, jakie można popełnić. To jak katalog: tego nie rób. Znaki drogowe działałyby na nas lepiej, gdybyśmy przy każdym oglądali przykład na to, jak skończymy, ignorując je…

Żeby było jasne: nawet dobre teksty mogą być pełne wpadek, jednak trudno chyba dziwić się temu, że w tekstach kiepskich jest ich więcej. Zatem zachęcam cię: czytaj także chałturę. O ile oczywiście dasz radę przez nią przebrnąć…

2 koment. na temat “Zachęta do czytania chałtury”

  1. „Otóż nie masz pojęcia, jak rzeczy działają, dopóki się nie zepsują” – bingo!

    Naprawdę bardzo fajny tekst! Mam wrażenie, że mało kto tak patrzy na ten temat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.